wtorek, 28 października 2008

Poniedziałkowy wieczór


Dla mnie życie w Ameryce ciągle jest takie samo...no może poza małymi wyjątkami:)
Wielu ludzi z Polski pisze do mnie maile, jak się miewam, jak mijają mi dni?
Może zacznę od tego, że staram się być bliżej Boga i szanować każdy dzień, który On mi daje.
Z taką myślą żyje mi się znacznie lepiej, bo wtedy wykorzystuje jakże cenny czas na ,,cenne" rzeczy.
Wczoraj wieczorem wraz z mężem i Abi byliśmy u jednego młodego małżeństwa. Przyszło tak około 10 osób, więc w domu było gwarno i tłoczno:)
Moja córka była zachwycona atmosferą i tym, że każdy zwracał na nią swoją uwagę
... ach te kobiety ...:)
Właściciele domu posiadają małego foksteriera, która wyczekiwał chwili, jakby tu liznąć Abi po twarzy. No i się wreszcie doigrał, bo wyrzucono go do ogrodu i biedna Abi większość czasu przesiedziała w kuchni przy szybie ( pies również), wysyłając mu niezliczone serie buziaczków. To się nazywa przyjaźń:)
My w tym czasie z Kubą mogliśmy troszkę porozmawiać z młodzieżą amerykańską. Wszyscy już pracują, czasami dniami nocami, więc w kółko podkreślają, jak bardzo są zajęci i zmęczeni.
Ja osobiście korzystałam z czasu i próbowałam im przetłumaczyć, że życie jest piękne i czasami wzkazane jest się zatrzymać. Poznaliśmy z Kubą bardzo miłe, młode małżeństwo, i mam cichą nadzieję, że może się jakoś, gdzieś, kiedyś spotkamy.
Ogólnie pisząc wieczór był bardzo udany i cieszę się, że mogłam się na chwilkę wyrwać z szarej rzeczywistości.
Po moich codziennych przemyśleniach dochodzę jednak do wniosku, że obecny czas w Stanach jest niepowtarzalny i co najważniejsze sprawia, że mogę się rozwijać w mojej osobistej relacji z Bogiem.

Brak komentarzy: