sobota, 27 września 2008
Feast of the hunters' moon
Niezwykły to był dzień. Zastanawiałam się, czy nie przeszłam przez jakiś korytarz w wehikule czasu, ponieważ to co zobaczyły dziś moje oczy, nie da się w żaden sposób opisać słowami.
Kuba zrobił mi i Abigail cudowną niespodziankę. Kupił bilety i zabrał nas do wioski, a raczej fortu z XVIII wieku. To było niesamowite przeżycie. Prawdziwe wigwamy, indianie szyjący skóry na naszych oczach, kobiety w pięknych sukniach przechadzające się nad rzeką. Poczułam się jak w serialu ,,Domek na prerii'':)
Musieliśmy, rzecz jasna skosztować tamtejszego jedzenia. Wszystko gotowano w wielkich kotłach, albo pieczono na ruszcie.
Ja spróbowałam bigos, bo byłam ciekawa czy smakuje, jak w Polsce. O dziwo był naprawdę bardzo dobry i przez chwilkę mogłam myślami przenieść się do ojczyzny:)))
Abi natomiast była tak zaoferowana wszystkim co widziała, że czasami brakowało jej tchu by wyrazić to co czuje:). Głaskała źrebaka, owce i kozy, siedziała na sianie i słuchała, jak jeden indianin grał pięknie na flecie. Zaczepiała większość dzieci i dorosłych, co sprawiło, że z wieloma ludźmi mogliśmy miło pogawędzić:)
Spędziliśmy na festynie 6 godzin i wrócilismy do domu padnięci i przesiąknięci dymem z ogniska.
Cieszę się bardzo z tego dnia i dziekuje Bogu za to co nam daje:)
Buziaczki dla wszystkich czytających tego posta:)))))))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Cudownie wyglądacie!!! Tak bardzo za Tobą tęsknię Aguś. Tak bardzo mi Cię brakuje... Jednak cieszę się, że nasz dobry Bóg daje Ci wielę pięknych dni i że wyglądasz na bardzo szczęśliwą.
KCB,
m.
Ale miałaś faaajnie. Ja też tak chcę!
Prześlij komentarz