czwartek, 28 sierpnia 2008

Mija już 19 dzień w West Lafayette.
Czas jest tu dla mnie wielką zagadką, czasami godziny płyną bardzo szybko, czasami dzień dłuży się w nieskończoność.
Dzisiaj na przykład wyszłam z Abi do dwóch sklepów, przede wszystkim po chleb, którego tu bardzo brakuje. Nie chodzi mi o to, że nie ma go na półkach sklepowych:) Pieczywo jest tu dmuchane i sztuczne.
Dostałam informacje, od pewnej węgierki, która mieszka tu z meżem od wielu lat, że w pobliżu mojego domu znajduje się market MARSH, w którym znajdę chleb zbliżony smakowo do europejskiego. Owszem znalazłam, ale tak drogi, ze aż mi się wierzyć nie chciało. Malutki bochenek( tak z pół polskiego) kosztował 4 $! Oczywiście nie kupiłam, i wziełam jakiś tam pseudo Italian bread:)
Po wielkich poszukiwaniach skierowałam się z koszykiem do kasy, i co mnie tam zastało... Miła konwersacja starszego Pana z kasjerką, który chwalił się wszem i wobec, ze ma 61 lat. Pani przy kasie zrobiła wielkie oczy i dodała z entuzjazmem, że to niesamowite. Jej słowa wyrażaly podziw nad tym mężczyzną, że tak dobrze się trzyma, i jak on w ogóle to robi:) Ja stojąc za nim, przysłuchiwałam się całej rozmowie. Nagle ten miły, starszy pan odwrócił się w moją stronę, spojrzał na mnie, potem na Abigail, która siedziała w wózku i uśmiechała się do wszystkich, podał jej rękę i zapytał: Jak sie masz młoda damo? Jesteś taka piękna.
Abi odwzajemniła uśmiech, na co kasjerka oczywiście też chciała wziaść udział w tej pasjonujacej scence, wyszła z za lady i ciągle powtarzała na cały sklep:
Is it she cute? Czy jakoś tam?
Myślę, że moje dziecko bardzo szybko przystosowało się do warunków amerykańskich, bo ciągle wysyła uśmiechy nieznajomym ludziom i macha rączką na pożegnanie. Moja mała american girl:))
Wracając do sytuacji, w markecie MARSH, byłam przerażona (jako, że jestem Polką), iż mnie za chwilkę zlinczują za to, że tak dlugo tam stoję, a Pani kasjerka cały czas jest zafascynowana Abi, zamiast nabijać na kasę moje zakupy, jednak ku mojemu miłemu zaskoczeniu, wcale się tak nie stało. Ludzie, kiedy odwróciłam się do tyłu, uśmiechali się do mnie i też chcieli zobaczyć obiekt ekscytacji:). Pomyślałam sobie po tym wszystkim wychodząc ze sklepu, że to jakiś dom wariatów:), ale od razu przyszła mi myśl, że pod względem kultury osobistej my Polacy jesteśmy daleko w tyle.
Kiedyś sama się śmialam z Amerykanów, że ciągle zadają pytanie nieznajomym ludziom napotkanym na ulicy: How is going? Is it ok?...
Doszłam jednak do wniosku, że tak po prostu lepiej jest żyć, przynajmniej ktoś zwróci na ciebie swoją uwagę, uśmiechnie się, powie miłe słowo, niektórzy wejdą nawet w krótką konwersację:)
Wolę oglądać takie zachowania na ulicach, niż przygnębienie i ciągłe narzekanie na to jak jest źle.
Kocham Polskę, bo jestem Polką, ale u mnie z tym co amerykańskie jest, tak jak z jedzeniem ryby, to co dobre zjadasz ze smakiem, a ości odrzucasz. Tak samo ja, to co jest tutaj dobre biorę dla siebie, a to co mi się nie podoba, tego unikam.

Każdy człowiek jest inaczej skonstruowany, inaczej myśli, postrzega świat. Każdy naród ma inną mentalność. Tak naprawdę od nas zależy czy bedziemy tolerancyjni dla innych, niż nasze zachowań, czy bedziemy narzekać, naśmiewać się, krytykować innych za to kim i jacy są.
To tyle na dziś.
Uff jak tu u nas gorąco i duszno...

Brak komentarzy: