niedziela, 31 sierpnia 2008

Tyle by się chciało napisać, a tak niewiele słów...

Dzisiaj też napiszę, że dzień był cudowny...A co mi tam? Przecież kłamać nie będę:P
Wszystko zaczęło się od wyjścia na 10.00 do kościoła. Dzięki Bogu, że jest tylko 15 min drogi piechotką od naszego domu:)
Przez całą drogę na nabożeństwo zastanawiałam się czy mam zostawić mojego, małego brzdąca w specjalnym pokoju przeznaczonym dla dzieci od 6 miesięcy do 2 lat. Myślałam ciągle, że nie znam do końca tych ludzi, wydawało mi się, że Abi może płakać...
Kiedy weszliśmy do środka, bardzo miło nas przywitano, tym razem było bardzo dużo ludzi, na oko jakieś 200 osób. Zdziwiłam się, bo ostatnio, jak tu byliśmy, kościół świecił wielkimi pustkami, a ludzi można było zliczyć na palcach jednej ręki, no może przesadziłam, było ich tak około czterdziestu osób.
Spojrzałam w tym całym rejwachu na Abi i odczułam, że mam ją zanieść do jednej z sal dla dzieci i za dużo się nie martwić. Ku mojemu zaskoczeniu przyjęto mnie bardzo miło. Nie czułam się bynajmniej, jak przysłowiowy intruz:)
Musiałam na początku wypisać dwa arkusze dokumentów, z informacją gdzie mieszkamy, ile Abi ma lat, co lubi jeść, czy ma alergie itd. Zdziwienie nie schodziło z mojej twarzy, pomyślałam sobie...Po co im tyle szczegółowych informacji...
Po tym wszystkim naklejono Abi na plecki numerek, a ja dostałam jego kopię, oraz peager, w razie gdyby na nabożeństwie coś się działo z moim dzieckiem. Szok normalnie... Cywilizacja :)))

Kobieta, która jest odpowiedzialna za dzieci w tym kościele, zaprowadziła mnie do innego pokoju, wskazała na wielką reklamówkę z jedzeniem, i powiedziała, że to wszystko jest dla nas, i, że mamy się o nic nie martwić...aż mi się łza zakręciła w oku.
Potem oddałam Abi do pokoju w którym siedziały już inne dzieci, i grzecznie się bawiły. Myślałam, że gdy rozstanę się z nią, ona zacznie zaraz płakać, ale w momencie, kiedy zobaczyła inne dzieci pobiegła do nich i już jej nie było. Oczywiście muszę wspomnieć o zabawkach, jakie się tam znajdowały, basen z piłkami, zjeżdżalnie dla maluchów, słonie, konie na których można się bujać, pełno zabawek edukacyjnych, kołyska itd. Przyznam, że byłam w wielkim szoku.
Przez całe nabożeństwo zerkałam na mój peager, ale nic nie pikało:)
Po wszystkim poszłam po moje dziecko i ku mojemu zdumieniu, nie chciała do mnie przyjść. Z drugiej strony nie dziwię się jej wcale, siedziała właśnie w basenie z piłkami i rzucała je w inne dzieci:), aż tu nagle mama ją zabiera...
Tak naprawdę siedzieliśmy w kościele jeszcze długi czas i romawialiśmy z ludźmi.
Zaproszono nas na 18.00 na spotkanie dotyczące historii tegoż kościoła, i tak się dziwnie złożyło, że poszliśmy tam. Ku naszemu zdziwieniu przywitał nas pastor i nikogo więcej nie było. Usiedliśmy sobie wygodnie na pięknej, białej, skórzanej kanapie, na której można by było sobie uciąć krótką drzemkę, niż siedzieć i słuchać historii o kościele :). Okazało się, że pastor jest bardzo nakierunkowany na pracę wśród bezdomnych ludzi i w sumie bardzo się ucieszyłam, bo kiedyś miałam okazję być w grupie, która opiekowała się takimi właśnie ludźmi. Wierzę, że Bóg chce mnie nauczyć troski o innych. Zawsze chciałam więcej dawać niż brać, więc myślę, że to dobra okazja, aby wypróbować swój charakter. Zaproszono mnie także na specjalne spotkania dla kobiet, i to co najważniejsze, wszędzie tam gdzie mogę służyć innym są też ludzie, którzy opiekują się dziećmi, więc mogę spokojnie oddać Abi. Dzisiaj okazało się, jak dobrze opiekują się maluszkami, na przykładzie mojej córki:)
Jutro zostaliśmy zaproszeni przez pastora na kolację, i z miłą chęcią przyjeliśmy zaproszenie. Amerykanie mają dobre jedzonko;).
Zobaczymy co Bóg ma dla nas. Ja jestem dobrej myśli, chcę spełniać to co Jezus nakazał w swojej końcowej mowie....Idźcie na cały świat, i głoście ewangelię o krzyżu i zbawieniu. Może pomyślicie, że coś jest ze mną nie tak, ale wolę zwariować na punkcie Jezusa, niż ukochać stagnację i grzech.

Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu.
1 List do Koryntian; 15, 57-58

sobota, 30 sierpnia 2008

Nasza komnata i Wall Mart

Zacznę może w ten sposób...Czyż Bóg nie jest cudowny??? Opowiedź jest zawsze taka sama. Był, Jest i Będzie:)
Okazało się, ze dziś nasze mieszkanie zmieniło się nie do poznania. Mamy ładną komodę, śliczną sofę, jeszcze ładniejszą szafkę, która wygląda trochę, jak z epoki Ludwika XVI i biurko, na którym miejsce zajął nasz lapek:)
Bardzo chętnie oprowadzę po moich komnatach, tych, którzy czasami rozmawiają ze mną na Skype'e:)
Poza tym dziś zaliczyliśmy kolejny market o nazwie Wall Mart. Zrobiliśmy zakupy na 70 $ i jesteśmy szczęśliwi, bo jednak sporo zaoszczędziliśmy.
Nie omieszkam napisać również, że gdy wypuściłam Abi z wózka w markecie, ona od razu znalazła sobie obiekt zainteresowania, chłopca ( tak na oko ze 4 lata), który patrzył na nią, jak na kosmitkę, no cóż moja dzielna dziewczynka i tak chciała go przytulić. Chłopak zwiał do mamy i trzymał się kurczowo jej nogi. Ja obserwując całą akcję, pomyśłałam, że to wielkie błogosławieństwo, że moje dziecko w ogóle nie obawia się ludzi, jest otwarte i uśmiechnięte. Oby tak dalej Abi...Mamusia i Tatuś są z Ciebie dumni;)

piątek, 29 sierpnia 2008

Mebelki:)

Kolejny piątek za nami... Nic wielkiego się dziś nie wydarzyło.
Za to jutro czeka nas urozmaicony dzień.
Bóg jest naprawdę dobry, a mianowicie Kuba otrzymał dziś telefon od swojego profesora z uczelni, ze jakiś człowiek wyprowadza się z West Lafayette i zostawia meble oraz sofę. Wyszło na to, że my możemy sobie kilka rzeczy wziąć, przede wszystkim kanapę i jakieś szafki. Pomyślałam, że sam Pan Bóg ma dosyć tych 4 pustych, białych ścian w których mieszkamy, dlatego też załatwił nam kilka rzeczy:))
Kuba już tam dzisiaj był i oglądał ten cały ekwipunek. Stwierdził, że wszystko jest w niezłym stanie, więc możemy skorzystać z tej jakże przystępnej oferty:)
Musimy jedynie zapłacić z 20$ za przewóz mebli do naszego mieszkania.
I niech mi ktoś powie, że Bóg się nie troszczy!!!!
Zawsze zależy mu na tym byśmy dobrze się czuli, gdziekolwiek jesteśmy.
Warto jest czekać na Bożą ingerencję, oj warto!!!
Serce człowieka obmyśla drogę, ale to Jahwe kieruje jego krokami. Ks.Przyp.16,9

Werset ten nabrał dla mnie ostatnio głebokiego znaczenia. Jeśli powierzam swoje życia Bogu każdego dnia, to otwieram się na Jego kierowanie. Czasami lęk przed nieznanym jest tak wielki, że boimy się zrobić krok na przód. Zapominamy wtedy o najważnieszej rzeczy, że jest Ten, który nie pozwoli się potknąć naszym nogom. Czy jednak dla nas ludzi taka obietnica wystarczy...?Czesto nie...Dlaczego? Ponieważ my chcemy ciągłych zapewnień, realnego trzymania za rękę. Gdzie zatem jest nasza wiara? Choćby, jak pół ziarnka gorczycy.
Jezus nie przez przypadek powiedział, że jest to najmniejsze z ziaren. Tak trudno osiagnać coś tak małego.
Teraz uczę się wierzyć, iść w nieznane, tam gdzie nikt mnie nie zna.
Ktoś jednak zawsze przy mnie stoi, kładzie swą, ciepłą dłoń na moim ramieniu i wtedy wiem, że ziarnko gorczycy zaczyna pomału kiełkować w moim sercu. Budzi się wiara, bez której nie mogę już nawet oddychać...

czwartek, 28 sierpnia 2008

Moje wiersze

...
Wiatr
Słońce
Deszcz
Śnieg
Ludzie zmienni jak pogoda
ON jednak taki sam
Niezmienny...


Jasknia życia
Będąc kiedyś w jaskini życia

siedziałam tam nieustannie,
utwierdzając się w ciemności.
Nie potrzebowałam światła,
gdyż przyzwyczaiłam się do mroku.
Skulona w sobie gorzko płakałam.
Ktoś jednak wtedy przejął się mym cierpieniem.
Ktoś wpuścił światło do jaskini życia.
Podał mi dłoń,
wyprowadził na szeroką przestrzeń.
Zamienił wodę w wino
chorobę w uzdrowienie
uzależnienie w wolność
brak miłości w kochanie bez miary
Nieświadoma do końca co mnie w Nim czeka
Wyszłam na zewnątrz.
Nie widząc wcześniej nic tak pięknego
JEGO KRZYŻ i ZMARTWYCHWSTANIE
Nie wrócę już nigdy do jaskni życia
Dla Jezusa


Dla Abi
Śliczne cztery ząbki

Ząbki jak perełki
Piękne duże oczka
Jak na piasku muszelki
Malutki zgrabny nosek
Co zawsze w przodzie stoi
I ten piekny słodki uśmiech
Co serce me ukoi...


Dla męża
Jest tuż obok

Gdy pragnę być blisko
Służy pomocą gdy budzi się wątpliwość
Ciepłem swym topi każdą myśl nieczystą
Zatapia mnie w miłości
Swą dłonią cudną dotyka
Dojrzały madry człowiek
Swym wzrokiem przenika
Kim bym była gdybyś nie był mi dany?
Doceniła bym siłę miłości?
Gdybyś przez Boga dla mnie nie został wybrany?
Mija już 19 dzień w West Lafayette.
Czas jest tu dla mnie wielką zagadką, czasami godziny płyną bardzo szybko, czasami dzień dłuży się w nieskończoność.
Dzisiaj na przykład wyszłam z Abi do dwóch sklepów, przede wszystkim po chleb, którego tu bardzo brakuje. Nie chodzi mi o to, że nie ma go na półkach sklepowych:) Pieczywo jest tu dmuchane i sztuczne.
Dostałam informacje, od pewnej węgierki, która mieszka tu z meżem od wielu lat, że w pobliżu mojego domu znajduje się market MARSH, w którym znajdę chleb zbliżony smakowo do europejskiego. Owszem znalazłam, ale tak drogi, ze aż mi się wierzyć nie chciało. Malutki bochenek( tak z pół polskiego) kosztował 4 $! Oczywiście nie kupiłam, i wziełam jakiś tam pseudo Italian bread:)
Po wielkich poszukiwaniach skierowałam się z koszykiem do kasy, i co mnie tam zastało... Miła konwersacja starszego Pana z kasjerką, który chwalił się wszem i wobec, ze ma 61 lat. Pani przy kasie zrobiła wielkie oczy i dodała z entuzjazmem, że to niesamowite. Jej słowa wyrażaly podziw nad tym mężczyzną, że tak dobrze się trzyma, i jak on w ogóle to robi:) Ja stojąc za nim, przysłuchiwałam się całej rozmowie. Nagle ten miły, starszy pan odwrócił się w moją stronę, spojrzał na mnie, potem na Abigail, która siedziała w wózku i uśmiechała się do wszystkich, podał jej rękę i zapytał: Jak sie masz młoda damo? Jesteś taka piękna.
Abi odwzajemniła uśmiech, na co kasjerka oczywiście też chciała wziaść udział w tej pasjonujacej scence, wyszła z za lady i ciągle powtarzała na cały sklep:
Is it she cute? Czy jakoś tam?
Myślę, że moje dziecko bardzo szybko przystosowało się do warunków amerykańskich, bo ciągle wysyła uśmiechy nieznajomym ludziom i macha rączką na pożegnanie. Moja mała american girl:))
Wracając do sytuacji, w markecie MARSH, byłam przerażona (jako, że jestem Polką), iż mnie za chwilkę zlinczują za to, że tak dlugo tam stoję, a Pani kasjerka cały czas jest zafascynowana Abi, zamiast nabijać na kasę moje zakupy, jednak ku mojemu miłemu zaskoczeniu, wcale się tak nie stało. Ludzie, kiedy odwróciłam się do tyłu, uśmiechali się do mnie i też chcieli zobaczyć obiekt ekscytacji:). Pomyślałam sobie po tym wszystkim wychodząc ze sklepu, że to jakiś dom wariatów:), ale od razu przyszła mi myśl, że pod względem kultury osobistej my Polacy jesteśmy daleko w tyle.
Kiedyś sama się śmialam z Amerykanów, że ciągle zadają pytanie nieznajomym ludziom napotkanym na ulicy: How is going? Is it ok?...
Doszłam jednak do wniosku, że tak po prostu lepiej jest żyć, przynajmniej ktoś zwróci na ciebie swoją uwagę, uśmiechnie się, powie miłe słowo, niektórzy wejdą nawet w krótką konwersację:)
Wolę oglądać takie zachowania na ulicach, niż przygnębienie i ciągłe narzekanie na to jak jest źle.
Kocham Polskę, bo jestem Polką, ale u mnie z tym co amerykańskie jest, tak jak z jedzeniem ryby, to co dobre zjadasz ze smakiem, a ości odrzucasz. Tak samo ja, to co jest tutaj dobre biorę dla siebie, a to co mi się nie podoba, tego unikam.

Każdy człowiek jest inaczej skonstruowany, inaczej myśli, postrzega świat. Każdy naród ma inną mentalność. Tak naprawdę od nas zależy czy bedziemy tolerancyjni dla innych, niż nasze zachowań, czy bedziemy narzekać, naśmiewać się, krytykować innych za to kim i jacy są.
To tyle na dziś.
Uff jak tu u nas gorąco i duszno...